Zawisza Czarny – największy polski rycerz, znany na całą Europę, zawsze zwycięski, rozsławiony w pieśniach, symbol polskiego zwycięstwa pod Grunwaldem. Takiego Zawiszę znamy z lekcji historii. Juliusz Słowacki w swoim dziwnym, ironicznym, nigdy niedokończonym dramacie przedstawia go jednak zupełnie inaczej: zmęczony wojną i zabijaniem trafia wraz z dwójką swoich sług: Głupcem i Turczynem Mandułą, na zamek Gniewosza i pięknej polskiej szlachcianki – Laury. Jak odnajdzie się polski bóg rycerstwa w momencie, gdy za przeciwnika będzie miał kobietę? Czy będzie w stanie walczyć o siebie, gdy „ojczyzna wzywa”?
Adam Orzechowski o spektaklu: Szukamy modelu polskiego bohatera. Zawisza Czarny, rycerz znany w średniowieczu w całej Europie, nasza gwiazda tamtych czasów, wydaje się być na to idealnym materiałem, wzorcem metra z Sevres polskiego herosa. Słowacki ukazuje Zawiszę nie w jego naturalnym środowisku - na polu bitwy, ale na zamku, miejscu intryg miłosnych i politycznych manipulacji, by - jak w soczewce - skupić w nim i wydobyć nasze cechy narodowe, nasze zalety, ale i przede wszystkim nasze wady i ułomności. Nasz wieszcz wcale nie wieszczy o wspaniałości naszego kraju, ale przeciwnie - w sposób ironiczny, a momentami wręcz okrutny, obnaża nasze słabości, kpi z naszej osławionej sarmackiej duszy. Chciałbym, żeby ten nasz średniowieczny Zawisza, stał się przyczynkiem do rozważań nad nami, zwykłymi Polakami dzisiaj. Byśmy zastanowili się nad naszymi wzorcami, autorytetami; nad tymi wszystkimi, których z całej siły wpychamy na pomniki, tylko po to, by jeszcze szybciej i z jeszcze większą pompą ich potem obalić.