„Teatr Wybrzeże w Gdańsku wystawił MURZYNA WARSZAWSKIEGO. To jedna z ledwie paru komedii teatralnych Antoniego Słonimskiego. Przed wojną bodaj najchętniej grana sztuka poety (dziewięć wystawień). Po wojnie niewznowiona do tego lata ani razu.
Niewystawiana także wówczas, gdy został zdjęty zapis cenzuralny i na przykład RODZINA mogła pojawić się na afiszu. Dlaczego? Jakoś było niezręcznie. Bohaterem sztuki był Żyd, księgarz i snob, którego obsesją było dostanie się za każdą cenę na salony Drugiej Rzeczpospolitej. Sfery polskie, łącznie z fircykowatym urzędnikiem MSZu były, owszem, też lekko wydrwione, ale kpina z żydowskiego kabotyna miała charakter dominujący. Słonimski nie miał w tym względzie zahamowań - wtedy, w 1928 roku, kiedy pisał MURZYNA. Jeździł w KRONIKACH TYGODNIOWYCH tak po Żydach, jak po Polakach, czuł się w prawie ścigać swojego głównego wroga - kołtuna - w każdej nacji. Wystawienie sztuki w warszawskim Teatrze Małym wywołało ostrą burzę polemiczną w polskiej prasie, autora atakowano ze wszystkich stron, w ferworze walki jeden z dzienników narodowych przewinął się niechcący na drugą stronę barykady i tłukł Słonimskiego za to, że nie pozwala Żydom się... asymilować. Naparzanki były jednak autentyczne i nikt z dyskutantów nie przygryzał sobie języka - co po Zagładzie i po perypetiach z Żydami w Peerelu stało się już nie do powtórzenia. Słonimski swoją skłonność do przywalania po równo jednej i drugiej stronie temperował zresztą już w latach trzydziestych, gdy po dojściu Hitlera do władzy sytuacja przestawała być symetryczna. Co skądinąd nie uchroniło go od wyciągnięcia mu antysemickich sformułowań przez towarzysza Gomułkę w 1968 roku.
Ostrość filipik MURZYNA WARSZAWSKIEGO mocno już oczywiście przybladła. Adam Orzechowski nie pierwszy raz w swojej karierze, wystawiając sztukę sprzed wielu dziesięcioleci, pchnął ją z obszaru realistycznej komedii w czystą groteskę. Księgarz Hertmański stracił atrybuty typowego żydowskiego handlowca, stał się postacią nieomal molierowską, a na przykład amancki MSZtowiec kokietował na scenie swego wybranka - tak, to bodaj pierwszy gej w polskiej dramaturgii - efektownym... stepowaniem. Żarty odjeżdżały więc w sferę absurdu. Z postaci, nazwijmy to, rodzajowych został tylko subiekt Perlman, jak trzeba w kamizelce, z brodą, pejsami, choć na szczęście bez żadnej padebaski. Ale to jemu przypadły w udziale najostrzejsze sformułowania, których reżyser, za co mu chwała, z tekstu nie wyciął. O tym, że Żydom przydatny jest antysemityzm, bo ich budzi z narodowej megalomanii, o tym, że Polacy zżydzieli a Żydzi robią się utracjuszami i jeszcze parę.
Oglądałem MURZYNA w specyficznych okolicznościach - na drugiej premierze, nie w siedzibie teatru, tylko w Pruszczu Gdańskim. Jest tam amfiteatr, w którym Wybrzeże we wszystkie soboty lata daje widowiska. Za darmo - płaci magistrat. W amfiteatrze jest siedemset miejsc, ale ludzie zajęli też wszystkie przejścia między ławkami i miejsca stojące: do tysiąca frekwencja dobijała na pewno. Ponad wszelką wątpliwość Słonimski dla tak masowej widowni nigdy nie był grany! Gdy Perlman mówił te swoje żydożercze zdanka, przez amfiteatr pobiegł szmer. Jakby masa ludzka nagle zafalowała. Jakby nabrzmiewała w niej chęć do oklasków, takich czysto wiecowych. Nabrzmiewała - ale sklęsła po chwili. Pesymista westchnąłby, że ludzie reagują na niektóre wyrazy jak automaty, swoistym atawizmem dziedziczonym przez pokolenia, choćby i bez żywych desygnatów. Optymista by się ucieszył, że jednak nie zaklaskano; ciągnąłby z tego faktu dobre wnioski na przyszłość.
Antysemityzm odruchowy (hamowany albo i nie), filosemityzm grupowy (powierzchowny trochę bardziej, trochę mniej) to oddziały tej samej fabryki reprodukowania postaw, bez ich wzbogacania, bez pogłębiania percepcji. Fabryki gestów jałowych, choć pokupnych. Nic z nich nie wynika. Trzeba czytać Asza. I innych, i starszych, i młodszych. Inaczej wszystko na nic."
Jacek Sieradzki, miesięcznik Dialog
Teatr jest jak ogród. To przestrzeń nieustających zmian, w której każdy element jest częścią większego organizmu. Spektakle rosną od pomysłu do premiery, a następnie rozkwitają w kontakcie z publicznością. To miejsce, gdzie pielęgnuje się idee, dba o emocje i pozwala rozwijać wyobraźnię.
Mimo mrozów i śniegu był to czas pełen gorących emocji i pozytywnych doświadczeń. Dziękujemy wszystkim, którzy wzięli udział w zwiedzaniu teatru, lekcjach, warsztatach familijnych i dla młodzieży oraz w pokazach spektaklu „Złoty klucz".
Serdecznie zapraszamy na czytanie sztuki Marii Gustowskiej „Z ziemi obcej do Polski” powstałej w ramach międzynarodowych warsztatów „Fabulamundi: New Voices” prowadzonych przez Annę Wakulik.